Dopóki problem nas bezpośrednio nie dotyczy współczujemy chorym. Żałujemy, często szczerze, szczególnie gdy mówimy o dzieciach lub osobach młodych, tych co odeszli. Nie zastanawiamy się wówczas jak czują się ich bliscy, jak ciężko uporać się im ze stratą ukochanej osoby, jak trudno otrząsnąć się z traumatycznych przeżyć, które często śmierć bliskiej osoby poprzedzały.
Diagnoza – to podobno nie wyrok
Zaczyna się zazwyczaj niewinnie. Pierwsze symptomy choroby każdy traktuje jak jakieś przejściowe dolegliwości, drobne komplikacje, z którymi można sobie łatwo i szybko poradzić. Jak ze wszystkim w życiu. Diagnoza to kubeł zimnej wody i szok dla chorego i jego rodziny. Żyjemy w kulturze, która problem śmierci zepchnęła na margines społecznej świadomości. Paradoksalnie w czasach, gdy ludzie szukają coraz bardziej ekstremalnych przeżyć ryzykując życiem, śmierć stała się tematem tabu. Nie myślimy, że kiedyś nadejdzie, nie wiemy co robić, gdy jej widmo pojawia się na horyzoncie. Choć nie chcemy się z tym pogodzić diagnoza to moment, w którym nie możemy się już oszukiwać i musimy zaakceptować jej istnienie.
Reakcje chorych bywają bardzo różne: od załamania, irracjonalnego buntu – do ufności, że jednak się uda. Rodzina nie ma takiego „wyboru”. Pomimo, że gdzieś w głębi zaczyna kiełkować lęk o życie bliskiej osoby i obawa, że nic już nie będzie takie jak wcześniej, rodzina nie ma prawa okazać niepokoju i zwątpienia. Często sama nie daje sobie takiego prawa, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom społecznym, które każą widzieć w bliskich osób chorych przede wszystkim opiekunów a nie człowieka, targanego jak każdy w takiej sytuacji skrajnymi emocjami.
Środowisko narzuca rolę, środowisko obserwuje i ocenia. Dlatego chorzy i ich bliscy odgradzają się murem, za którym rozgrywa się ich cicha i uporczywa walka.
Często też mur wyrasta wewnątrz rodziny, bo najtrudniej jest być uczciwym wobec samego siebie. Udawanie z jednej i z drugiej strony, że wszystko będzie dobrze, to często jedyna droga ucieczki przed nieuchronnym, na co ani chory, ani jego bliscy nie mają wpływu, wobec czego czują się bezradni.
Kiedy rzeczywiście dochodzi do szczęśliwego zakończenia często staramy się zapomnieć o tym, co było. Tym, co nam przypomina jest trwała zmiana w psychice, która sprawia, że bardziej potrafimy cieszyć się każdym, kolejnym dniem.
Przewlekła choroba- cichy złodziej
Nieuleczalna choroba, jeśli uda się ją zahamować albo nie wywołuje cierpienia pozwala na prawie „normalne” życie chorego i jego bliskich. To zadziwiające na jak wiele ustępstw człowiek jest gotowy w obronie czegoś, co do czasu choroby wydaje się nam oczywistym i raz na zawsze danym. Codzienne, uciążliwe czynności, wykonywane przy chorobach przewlekłych nadają szczególne znaczenie tym chwilom, gdy można zająć się czymś innym.
Jeśli mówić o jakimkolwiek pozytywnym aspekcie tej sytuacji to takim, że choroba wyzwala niewiarygodną wręcz chęć do działania. Nagle okazuje się, że to co niemożliwe staje się możliwe, bo poczucie zagrożenia, niepewność jutra uświadamia, że trzeba jak najlepiej wykorzystać dany nam czas.
Niekiedy bywa jednak tak, że choroba nie wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem życia, ale za to nieustająco odbiera kawałek po kawałeczku bliskiego, aż w którymś momencie nie można już w nim rozpoznać tego, kim był dawniej. To jedno z najtrudniejszych przeżyć i prób dla człowieka towarzyszyć takiej osobie, patrząc jak się powoli oddala aż zostają po niej tylko wspomnienia. Strata bliskiej osoby nie zawsze oznacza bowiem fizyczny koniec, ale także jego psychiczne odejście.
Śmierć bliskiej osoby- koniec i początek
Nadzieja podobno umiera ostatnia, ale przychodzi taki moment, gdy nawet głęboka wiara nie jest w stanie odgonić widma zbliżającego się końca. A gdy zawodzi nadzieja i wiara pozostaje już tylko miłość, dająca siłę na przebycie ostatniej naszej, wspólnej z bliskim drogi.
Chory staje się często już tylko cierpieniem i bólem, któremu nikt nie może zaradzić. Jak odgrodzić się od jego próśb o dodatkową dawkę morfiny, która by go zabiła lub jak znaleźć w sobie odwagę by zaprzestać uporczywego leczenia pozwalając mu odejść- to jedne z dylematów, z którymi bliscy zostają sami. Jeśli ktoś jest wierzący to jego modlitwy o ocalenie zamieniają się w modlitwy o śmierć. Dręczące poczucie winy, że nie zrobiło się wszystkiego towarzyszy do końca życia. Gdy to już się stanie pojawia się poczucie ulgi i ogromna pustka.
Strata bliskich to także utrata części naszego życia, które kochane osoby swoją obecnością wypełniały. Gdy minie, jeśli minie ból odkrywamy ich obecność na nowo. Nie możemy ich dotknąć, ale przecież są w nas , we wszystkim tym , co w nas zmieniły. We wspomnieniach, nawet tych najtrudniejszych. Często chorzy przeczuwając, że to ich ostatnie dni nie wiadomo jak nadludzką siłą zdobywają się na to, by podarować bliskim kilka ciepłych chwil, które gdy ich już nie będzie staną się pocieszeniem.
Śmierć bliskiej osoby – jak sobie radzić?
Przewlekła choroba lub śmierć bliskiej osoby to bolesne doświadczenia, więc jeśli kiedyś los czy Bóg dotknie nas w ten sposób, dajmy sobie prawo przede wszystkim do uczuć, bo to przecież część ludzkiej natury. Bądźmy szczerzy wobec siebie i bliskich, mówmy o swoich lękach wprost, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie razem z chorym dotrwać do końca.
Jeśli czujemy, że sami nie damy rady nie wstydźmy się prosić o pomoc. Wśród tylu ludzi na pewno znajdzie się ktoś, kto udzieli wsparcia. Nieważne, czy to będzie psycholog czy ksiądz czy ktoś, kto „tylko” wysłucha.
Jeśli możemy się cieszyć niezmąconym spokojem rozejrzyjmy się dookoła i okażmy więcej empatii tym, którzy nie mieli tyle szczęścia. Nie uciekajmy, nie odwracajmy głowy, nie oceniajmy jakbyśmy postąpili na ich miejscu, bo nie jesteśmy na ich miejscu… ale kiedyś pewnie będziemy.
Autor: Luiza Malanowska
Ale smutno…