Od małego lubiłam rysować, więc zaczęło się od kolorowanek z moją ukochaną Sailormoon, które przerysowywałam. W szkole byłam aktywna plastycznie, robiłam gazetki, prowadziłam kroniki. Mam do tej pory teczkę pełną dyplomów i gratulacji za konkursy plastyczne. Brałam udział chyba we wszystkich. Zostałam wyróżniona w konkursach krajowych i zagranicznych.
Studia wybrałam trochę z przypadku, trochę z nieświadomości. Koniecznie chciałam iść na coś, gdzie dalej mogłabym rysować i malować. W Białymstoku nie ma uczelni artystycznej, więc nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Złożyłam dokumenty na architekturę wnętrz, i na wszelki wypadek architekturę krajobrazu. Niestety mój warsztat był wtedy na niezbyt wysokim poziomie, i dostałam się jedynie na krajobraz. Co semestr byłam gotowa rzucić ten kierunek, bo jest ciężki i zbyt mocno mijający się z moim zainteresowaniami, ale wtedy nie miałam żadnego pomysłu na siebie i ciągle tliła się iskierka nadziei, że jakoś to będzie. Tak najbardziej warsztatowo, rozwinęłam się w trakcie studiów właśnie dlatego, że potrzebowałam od nich odskoczni. Po prostu kupiłam sobie akwarele, papier, pędzle i zaczęłam codziennie malować.
Wiadomo, że najgorliwiej kibicują najbliżsi, choć jednocześnie są najbardziej krytyczni. Prawie od samego początku, gdy zaczęłam malować akwarelą, publikowałam swoje prace w Internecie i prawdziwym zaskoczeniem była fala pozytywnych opinii od zupełnie obcych mi osób. To dało mi takiego porządnego kopa i zapędziło do dalszej pracy nad sobą.
Sam taki „pakiet startowy” akwarelisty, czyli papier, farby i kilka pędzli klasy studenckiej to koszt około 200zł, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chce się próbować nowych materiałów, np. pędzle z najwyższej półki potrafią kosztować kilkaset złotych za sztukę, a tubka farby wielkości kciuka kosztuje około 50zł. Mówi się, że prawdziwy artysta to i patykiem na piasku stworzy dzieło, ale w wypadku akwareli kluczowa jest jakość używanych materiałów. Jest to kosztowne hobby, ale jak najbardziej warte swojej ceny i wydaję na to więcej pieniędzy niż na cokolwiek innego.
Gdy jest się początkującym najlepiej zaopatrywać się w internetowych sklepach dla plastyków. Robiąc od razu większe zakupy często wysyłka jest gratis, lub dostaje się jakiś rabat. Gdy jest się już troszkę obeznanym w asortymencie i chce się poeksperymentować, to warto udać się do takiego stacjonarnego sklepu, gdzie można po dotykać materiałów których się jeszcze nie używało.
Nie lubię i nawet nie umiem planować, za to świetnie idzie mi radzenie sobie ze spontanicznymi sytuacjami. Wiem jedno, że wymarzona praca powinna wymagać ode mnie kreatywności i zaangażowania i na razie jestem na etapie poszukiwań. Bardzo ważny jest też kontakt z ludźmi. Myślę, że bycie ilustratorką to coś dla mnie i będę brnęła w tym kierunku, ale po drodze pewnie spróbuje też różnych innych rzeczy. Lubię eksperymentować i podnosić sobie poprzeczkę. Chciałabym zilustrować jeszcze niejedną książkę, ilustrować do magazynów, projektować okładki, nauczyć się nowych technik, a z takich bardziej odważnych planów to zaprojektować i wykonać olbrzymi mural, np. na bloku. Jeszcze dwa miesiące temu nie miałam pojęcia, że zilustruje „Zwierzaki Pocieszaki”, więc zobaczymy co mnie jeszcze spotka.
Tak naprawdę to wszystko sprawka mojego chłopaka, który znalazł ogłoszenie, że „Zwierzaki” poszukują kogoś do ilustrowania. Odpowiedział w moim imieniu, nawet zdążył porozmawiać z Izą przez telefon i po ustalać niektóre kwestie. W sumie zostałam postawiona przed faktem prawie dokonanym, tylko musiałam się zgodzić. Okazało się jednak, że jest „malutkie” utrudnienie w postaci krótkiego czasu realizacji. Miałabym mieć na to tylko półtorej tygodnia. Zaniemówiłam, gdy to usłyszałam, zwłaszcza, że do zrobienia było ponad 50 ilustracji. To znaczyło, że muszę przesunąć wszystkie swoje plany i zaangażować się na 100%. Inicjatywa jest naprawdę piękna i słuszna, a wszyscy współautorzy maksymalnie zaangażowani. O moim udziale w akcji myślę jak o jednej z najlepszych decyzji w życiu .
Było ciężko, bo pracowałam przy tym całymi dniami do późnej nocy. Dzień w dzień przez te 10 dni. Musiałam robić średnio 5 akwareli dziennie, a mój rekord to 8. Poza tym musiałam zadbać o to, żeby z przemęczenia się nie pochorować, czyli wyspać się, zdrowo jeść i ćwiczyć. Postawiłam sobie twardy cel, że jak się zdeklarowałam, to to zrobię. I udało się. Tak bardzo się zaangażowałam, że śniły mi się zwierzaki, które malowałam. Najgorzej było na początku. Wdrożenie się w klimat bajek. Czarne myśli, że się nie uda i zawiodę tyle osób, ale w momencie gdy zobaczyłam, że mam za sobą już połowę drogi to bateryjki szybko się naładowały i już nie brałam pod uwagę opcji, że się nie uda.
Wiem, że zabrzmi to banalnie, ale warto zajmować się w życiu tym, co sprawia przyjemność, nawet gdy na początku nie wychodzi. Trzeba iść, a nawet pchać się konsekwentnie do przodu, wykorzystywać nadążające się okazje, być zawsze na TAK. I moim zdaniem najważniejsze: nie chować się w szufladzie, tylko głośno mówić o swoich celach i marzeniach. Dać się dostrzec.
Cudne obrazy! Chłopiec z lisem w lesie jest po prostu fenomenalny, chciałabym mieć taki obraz na ścianie!:)
[…] Dodatkowo treść wzbogacają przepiękne ręcznie malowane ilustracje, wykonane przez Sylwię Rutkowską. Jest tam oczywiście i moja cegiełka – tym razem napisałam bajkę o Kameleonie […]